Wyrwawszy się z okowów snu, siedzę właśnie przed ciągle pustym oknem tematycznym i odwlekam, jak tylko się da recenzję odnoszącą się do Reformation Tales. Powód jest tylko jeden - ilość zawartych szczegółów, które wylewają się z mojej głowy, a które wczoraj/dzisiaj miały miejsce nie pozwalają mi złożyć tego w logiczną całość i zawrzeć w miarę prosty do przeczytania sposób. Jednak spróbujmy. Posłuchajcie...
Otóż wszystko zaczęło się już w pojeździe Damiana (Abyss), w którym to wraz z jeszcze jednym delikwentem (Sectorem) nie sposób było choć minuty wytrzymać bez wylewania łez z każdej drobnej sytuacji, jaką de facto chyba jednak sami sobie kreowaliśmy na potrzeby zaopatrzenia się w odpowiednią ilość endorfin

. Nie dość powiedzieć o tym, że dojazd do klubu sprawił nam niemały kłopot, bo najlepiej o tym fakcie poinformowani powinni być sami mieszkańcy centrum i okolic Katowic, jako że widywano nas tam jakieś 5/6 razy i wypad do klubu zaczynał przypominać wycieczkę objazdową

Koniec końców dotarliśmy na miejsce (choć to jeszcze 5 minut temu wydawało mi się niemożliwe). Jazda pod prąd niestety musiała mieć miejsce, w innym przypadku zapewne bylibyśmy zmuszeni do porzucenia samochodu gdzieś po środku Katowic. Ledwo wszedłem do INQ i kierując się na lewo (bar) po orzeźwiający napój zwany również piwem, a spotkałem Alana i dwie serdecznie witające mnie osoby, których nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać (Vinyl i jego kolega), którzy powitali mnie w taki sposób, że dla takich chwil warto tworzyć... Cholernie miło jest mieć świadomość, że słuchaczami nie są przypadkowi ludzie, o czym po raz kolejny dowiedziałem się właśnie wczoraj. Serdeczne dzięki raz jeszcze z tego miejsca. Kontynuując wycieczkę po klubie warto dodać, że frekwencja wydawała się bardzo obiecująca dla klimatu klubu, oraz dla osób wykarmiających te muzyczne żołądki i uszy tj. załogi Ashoka i DP. Udaliśmy się zatem na Main Stage, po czym trochę pofociliśmy z Sectorem (zdjęcia wrzucę dziś na serwer). Tam też spotkaliśmy resztę ekipy Vibez, Rado, itd. Następnie przyszedł czas na "Gastro Stage" i choć dla wielu ta scena tak naprawdę nie istniała, to dla mnie stała się ulubioną

. Mianowicie jedzenie podawane w Chai Shopie przez Kasię było "Marvellous" i spędziłem tam z Wojtkiem spory kawałek imprezy. Dla Wojtka zapewne podawane tam dania (min. Makaron z Rukolą i czosnkiem) zmienią na zawsze oblicze zawartości jego lodówki i w końcu pojawi się w niej nieznana mu wcześniej rukola

. Zjedliśmy tam wspólnie naprawdę sporą ilość i nie dziwi zatem fakt, że w połowie imprezy nie było już nic prócz wszelakich cieczy

. W trakcie przebywania na Chill Stage wraz z Sectorem ciągle obrzucaliśmy się cytatami z ostatnich 30 lat Polskiej kinematografii i byliśmy skrajnie wyczerpani... śmiechem! Tak bardzo, że w trakcie zajadania "kremówki", podeszła do mnie dziewczyna z zapytaniem, czy nie mamy jakiejś trawy przypadkiem

, kiedy odpowiedziałem, że nie, widocznie wydałem się być mało przekonujący z wiecznie przyklejonym na twarzy uśmiechem, więc ponowiła pytanie, czy aby na pewno?

No cóż, na jej miejscu chyba sam bym sobie nie uwierzył... Krążyliśmy tak między jedną sceną, a drugą, (a barem) i czas spędzony w tym gronie uważam za kapitalnie wykorzystany. Muzycznie na Main Stage było momentami naprawdę świetnie (set Primala!) Sagi, coś Ty powyciągał za nuty... Na Chill Stage muzycznie bywało już imo lepiej (Wonderland Tales), wtedy bowiem nikt nie grał yyy "SZMERÓW"

. Do domu dotarłem na pół godziny przed 6 rano, więc nie może to świadczyć o niczym innym, jak ogólnym, bardzo dużym zadowoleniu z tejże imprezy. Dzięki
