Nie tylko nastolatki mówią ciacho. Trochę starsze panie również. Głównie te “trendowne”. Ale czy do faceta pasuje określenie ciacho, ewentualnie ciastko? Dla mnie oba są odpychające i zniechęcające do rodzaju męskiego. Ale co to właściwie jest to ciacho? Czy to zabawka dla wyemancypowanych panienek z biura i bogatych kobiet? Zniewieściała, choć umięśniona maskotka? Głupiutki, słodziutki i taki, co umie zaspokoić…? Taki, z którym nie wstyd pokazać się wśród ludzi, “na luzie i z kasą”, choć niekoniecznie z klasą ? Czy też miły, inteligentny, wykształcony, nosiciel dobrych genów dla ewentualnego potomstwa, ale jednocześnie dający sobą kierować? Który z nich jest najsmaczniejszym ciachem? A może wszyscy oni po kolei? Czy też ciacho ma z każdego z nich po trochu? A może, co kobieta, to inne jest o tej sprawie wyobrażenie. Ja z ciachami się nie spotykałam, więc nie wiem… Nie chciałam nigdy poznawać żadnego ciacha… Nawet staram się potencjalne ciacha omijać z daleka… Ciachowatość mnie nie pociąga… Jednak dobrze, że przyswoiliśmy sobie to określenie. Rzeczywistość staje się prostsza, gdy właściwe słowa przylegają do właściwych rzeczy, i gdy to, co dotychczas nie miało nazwy, nagle ją zyskuje. A wracając do istoty: wygląd dużo mówi o facecie, więcej mówią jego wypowiedzi, najwięcej czyny. Tak, więc lukier czy słodka pianka, miękkość czy chrupkość, to w żadnym wypadku nie to, o co chodzi.
z drugiej strony: Kto zatem dał prawo facetom do mówienia o nas: „pasztet”, „dziunia”, „dupa, dupeczka, dupcia”, „suczka”, „foczka”, „laska”, „lala, lalunia”, „towar”?
