Czytałem trochę tematu i jako, że prawie wszystkie strony przedstawiły to co myślą i prawie wszystko zostało powiedziane odnośnie albumu "Mirage" ja nie będę niepotrzebnie wywodził, tym bardziej, że wiele postów mocno przewyższa poziom mojej wypowiedzi

I nie napisał bym nic na temat tego jakże dennego albumu gdyby nie jeden utwór, którym jestem zszokowany.
Armin Van Buuren - Coming HomeSzukałem od dłuższego czasu, a shitowy album Armina był z pewnością ostatnim miejscem, do którego bym zajrzał (i faktycznie był). Początkowo liczyłem na ALy & Filę, może coś od Soundlif't'a, a tu niespodzianka. Sam utwór IMO mocno odbiega od reszty. Z jednej strony złudnie podobny do egipskiego upliftingu, który jeszcze do niedawna serwowali w/w Panowie (ostatnio nic ciekawego nie opuszcza ich studia, co przestało mnie dziwić), a z drugiej delikatne echo Trance'u sprzed kilku, ale nie tak wielu lat. Piękna melodia, której każda kolejna wysokość dźwięku jest przemyślana, nic nie jest przypadkowym naciśnięciem klawisza. Bild up idealnie w moje klimaty (na dowód moje dwie ostatnie produkcje chociażby), później gitara elektryczna i lead z nieco klasycznym odzewem. Do tego kobiecy noise (mógłby być jeszcze lepszy, nieco bardziej płynny, lotny, ale i tak nie mam prawa wymagać tak "WIELE" od dzisiejszego Armina) i czysty, ciepły bass. Technicznie czegoś tam brakuje, nie jest idealnie... ale tak jak powiedziałem Armin wyszedł z siebie i zaskoczył moją osobę..
Coming Home niestety to kropla w morzu i dla mnie nie zmienia to faktu, że Armin stając się powoli monopolem na rynku energicznej, tanecznej elektroniki (nazwać Tranc'em cokolwiek z tego co od jakiegoś czasu wychodzi jest niepoprawne) i mając do dyspozycji sprzęt, który pozwala mu na wszystko, daje chuj*owy przykład do naśladowania, przez co jest jak jest i gość nie zmieni tego - bo jest IMO cipą.
Dziękuję.